Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/147

Ta strona została przepisana.

Stęszewa i było im tam dobrze, jak mi mówili; dogadzała im Kindermanowa ile mogła, nie szczędząc chleba ze smolcem na podwieczorek, ale ich też gromiła macierzyńskiemi oracyami, jeśli jakie głupstwo zrobili i straszyła wytoczeniem skargi do profesora Muczkowskiego.
Trzecia z owych kamieniczek należała niegdyś do Rochackich. Nazwisko to za Księstwa Warszawskiego i w pierwszych czasach okupacyi pruskiéj głośnem było u nas w kołach płci pięknéj i młodéj kawaleryi, a chociaż miałem ledwo lat dziesięć, gdy umarł ten co je uwydatnił, pamiętam go tak dobrze, jak gdybym go teraz jeszcze widział. Stary Rochacki (nie wiem jak mu tam było na imię), co do wyglądu swego, mógł był stanąć do pary z panią Kindermanową; wysoki, tłusty, z twarzą nabrzękłą o bardzo żywych kolorach, mimo to chodem i ruchem, nie mniéj jak ubiorem okazywał od razu, że jest kapłanem muzy Terpsychory, której wiernie służył za młodu, podobno jako baletnik we Francyi i w Warszawie, a późniéj aż do śmierci jako mistrz tańca w Poznaniu. Był on wtenczas jedynym u nas przedstawicielem swego fachu, który w wyższem towarzystwie uchodził jeszcze za kunszt wymagający gruntownéj nauki, to też panny, jeśli miały zrobić jakie wrażenie na balach, musiały brać lekcye u Rochackiego i wyuczyć się nie tylko sztucznych skoków i zwrotów kontredansowych, lecz jeszcze gawota, menueta lub szala. Zwożono mu ich nie mało zimą i latem, choć nieraz trzeba im była napędzać odwagi, bo dla niezgrabnych lub niechętnychi zbyt czułym i pobłażliwym się nieokazywał. Gdy stanął w środku pokoju ten słuszny, wyprostowany jegomość, w długich pończochach, w krótkim spancerku, bo fraka nie nosił, gdy surowo spojrzał w około i zarznął na skrzypcach, wszystko podnosiło nóżki i ruszało na-