Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/157

Ta strona została przepisana.

Gądki, sławne kiedyś ze swego pierdoły. Te Gądki odziedziczył po nim jego syn, którego znałem jeszcze w gimnazyum, chociaż był znacznie starszym odemnie i przypominam sobie, że, wiele młodszy od siostry swojéj, różnił się zupełnie od niéj wyglądem i jasnemi włosami. Gdy wyszedł ze szkół, rzadko kiedy zdarzyło mi się z nim spotkać, wiem tylko, że, wyuczywszy się agronomii, gospodarował potem na wsi. Chociaż mówił dobrze po polsku, uchodził już między kolegami szkólnymi za twardego Prusaka i późniéj nie mało szczycił się z tego, że w szeregach landwery został porucznikiem. Lecz właśnie ten zaszczyt nie wyszedł mu na korzyść; będąc bowiem nsposobienia samowolnego i draźliwego, naraził się na jakieś nieprzyjemności podczas ćwiczeń wojskowych. Szczegółów, które kiedyś słyszałem, już nie pamiętam, zwłaszcza iż mnie jegomość ów mało co obchodził, ale pewna, że w skutek tego uprzykrzył sobie pobyt w naszym kraju, szpadę złożył ad acta, Gądki sprzedał i wyniósłszy się do Włoch, nie ukazał się już nigdy na naszym widnokręgu. Siostra jego, w niepierwszéj młodości, została żona burmistrza Guderiana, a ponieważ po roku trzydziestym pierwszym bliższe stosunki między polskiemi a niemieckiemi rodzinami tutaj ustały, widziałem panię Guderianową tylko czasem na ulicy. Guderianów było kilku dawnemi czasy; z rodziny téj, osiadłéj w Poznaniu podobno za pierwszéj okupacyi, znałem osobiście pana burmistrza, który mówił biegle naszym językiem i nie należał bynajmniéj do polakożerców, ponieważ wychował się w tutejszych szkołach, kiedy w nich liczba Niemców była jeszcze nieznaczna. Wyglądem i humorem różnił się wyraźnie od żony; jasnowłosy i wygadany, łatwy w pożyciu i urzędzie, lubił wesołe towarzystwa i zakrawał, że tak powiem, na lebemanna, dla tego też u wszystkich