Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Pomijając teraz kilka następnych domów, które mi nic nieprzypominają, zatrzymamy się na chwilę przed tym jednopiętrowym, stojącym blisko końca ulicy, naprzeciw rogu kamienicy Kruga. Jeszcze ze dwa, trzy lata po trzydziestym, mógłeś tu na dole, po lewéj stronie od bramy, widzieć między oknami niewielki szyld, na którym wymalowany był biały imbryczek obok pary filiżanek z garnuszkiem i nad niemi napis: „Tu kawa!“ Wskazywał on skromną kawiarnię i restauracyę, utrzymywaną przez właścicielkę tego domu. Mąż jéj, stary Łaszczewski, nieżył już za méj pamięci, ale długoletnią po nim wdowę mam jeszcze jakby przed oczyma, jejmość dość otyłą z niewesołem obliczem, zawsze w dużym czepku, owiązanym chustką jedwabną. Była to wszakże osoba rozsądna i energiczna, jak się w skutkach jéj działania okazało; od małego z mężem zacząwszy, po śmierci jego rąk nie opuściła i nietylko stworzyła sobie fortunkę, lecz, w czem główna zasługa, zapewniwszy dzieciom wyższe wykształcenie, mogła się w późnym wieku pochlubić owocem swych starań.
Syn jéj, o którym ci już wspomniałem, gdyśmy stali przed Bazarem, pan Józef Łaszczewski, zaufany przyjaciel i współpracownik Marcinkowskiego w sprawach publicznych, liczył się, w swoim czasie, do rzędu najgodniejszych i najzasłużeńszych obywateli W. Ks. Poznańskiego, a dwie piękne córki, które pannami jeszcze pamiętam, znalazły mężów odpowiednich zaletom swoim i wychowaniu. Młodsza z nich wyszła za pana Mateckiego, który w zamian siostrę swoją wydał za jéj brata; znałem bardzo dobrze tego zacnego człowieka i nie wyjdzie mi z pamięci jego wysoka postać, spokojne i rozważne usposobienie, oraz szczere i przyjacielskie obejście, ale z tego, co mi opowiadał o sobie, wiem tylko jeszcze, iż po kampanii trzydziestego pierwszego roku,