Leitgebrów i mam nadzieje, że ją długo jeszcze na tym domu czytać będą mieszkańcy Poznania.
Z tą kamienicą Leitgebrów kończy się tutaj Wodna ulica, a dalszym jéj ciągiem, w prostym kierunku, jest tak nazwana Grobla. Zrobimy tamdotąd krótką wycieczkę, panie Ludwiku, i przejdziem przez ten most nad kanałem, którego woń latem z wonią kolońskiéj wódki w zawody iść nie może. Zaraz za mostem widzisz długi mur z dość dużą bramą, prowadzącą kurytarzem na obszerny dziedziniec najdawniejszego w naszem mieście luterskiego kościoła, zwanego kościołem Krzyża. Ta brama jest mi pamiętną, przebiegałem ją kiedyś codziennie, a kilka razy gwałtem mnie przez nią pędzono, nie do kościoła, lecz do szkoły. Była tam bowiem dwudziestego piątego roku, przy owym murze naprzeciw kościoła, szkoła chłopców, ile wiem jeszcze, z dwóch klas złożona; w niższéj dzierżył najwyższą władzę nauczyciel i zarazem kościelny, nazwiskiem Mehlhose, jegomość rosły, silny i czarnowłosy, którego się tam wszystko bało jak ognia i nieraz widziałem, że na okrzyk: „Mehlhose kommt!“ następowała zupełna cisza na podwórzu między rozbrdysanymi niedorostkami. W wyższym oddziele uczył głównie pastor Friedrich; miał on fizyonomię poważną i łagodną, mimo to jednak w klasie jego leżał zawsze na katedrze gruby kańczuk. Jeden ze starszych chłopców, który mnie do téj klasy wciągnął, pokazał mi go, dodając: „jak tu przyjdziesz, to też dostaniesz, bo, „der pastor haut tüchtig!“ Zrobiło to na mnie wtenczas silne wrażenie, które się w méj pamięci nie zatarło. Co się zresztą w tych klasach działo, nie umiem ci powiedzieć, do nich bowiem nie chodziłem, mając zaszczyt kolegować z pannami. Otóż, obok owéj szkoły chłopców, była w budynku, którego okna wychodzą tntaj, ponad murem, na Groblę, szkoła
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/188
Ta strona została przepisana.