dziewcząt. Gdy siódmy rok zaczynałem, posłał mnie tam ojciec, z pozwoleniem pastora Friedricha, lękając się dla mnie towarzystwa chłopców, bo byłem mały i nie bardzo silny; ze mną uzyskał ten przywiléj mój amicus Ksawer Zakrzewski, o którym ci już dawniéj niejedno powiedziałem, a prócz nas dwóch, było tam jeszcze kilku drobnych Niemczyków. Zajmowała owa szkółka dwa pokoje; w pierwszym, obszernym stał środkiem długi stół, na okół którego siedziały na ławkach panny dorastające; w drugim pokoju było mnóstwo wiele młodszych dziewcząt; nas zaś, wyjątkowe istoty, sadzano tu i owdzie, wedle tego, gdzie się miejsce znalazło. Szkołą rządziła i uczyła w obydwóch klasach stara jejmość pomarszczona, w wielkim czepku, z okularami na nosie. Nazwiska jéj nigdy nie słyszałem, wszyscy do niéj i o niéj nie mówili inaczéj, jak Frau Kantor. Miała do pomocy w urzędowaniu najpierw córkę swoją, bladą i wysoką, zwaną Malchen, a przytem jakąś Madame Hoffmann, obiedwie wdowy w dojrzałym wieku. Hałasu było dosyć w obydwóch pokojach, i od czasu do czasu pani Kantorowa uderzała linią o stół, wołając: „Ruhe, Ruhe!“
Czego się starsze dziewczęta uczyły, o tem naturalnie nie miałem wyobrażenia, przypominam sobie tylko, że każda miała kilka książek i zeszytów, że zwykle przy recytowaniu wierszy wyrywały się wszystkie, podnosząc ręce do góry i krzycząc: „Madame Hoffmann, ich auch!“ — że prócz tego rysowały, śpiewały i dłubały nad robótkami. Ja z najmłodszemi czytałem, pisałem, liczyłem po niemiecku i uczyłem się czasem krótkich „sprüchów“; chodziło głównie o to, żebym jak najwięcéj mówił, a ponieważ dziewczęta są z natury wygadane, oswoiłem się, na mój wiek jako tako, przez całoroczne niemal uczęszczanie do téj szkółki, z lingwą germańską.
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/189
Ta strona została przepisana.