kładem jego dwóch starszych synów, przeżegnał gimnazyum, przebył szczęśliwie granicę, jeszcze przed Bożem Narodzeniem stanął na warszawskim bruku i przywdział mundurek. Co się tam daléj z nim działo, przez długi czas nic pewnego nie słyszałem; z tych, którzy powrócili, powiadali jedni, że jest w niewoli, drudzy, że nie żyje. Po kilku latach dopiero słyszeliśmy, że jest w Królestwie, na wsi u państwa Miączyńskich.
Gdy w końcu Września trzydziestego szóstego roku przybyłem do Berlina i wprost z poczty przyszedłem do Wojciecha Cybulskiego, zdziwiłem się i ucieszyłem wielce zastawszy tam od lat sześciu niewidzianego Rymarkiewicza; poznałem go na pierwszy rzut oka, bo, chociaż zmężniał trochę i urósł, mało co zresztą się zmienił. Był on już od paru miesięcy w Berlinie, mając pod opieką dwóch najmłodszych Miączyńskich, Mieczysława i Witolda, z których pierwszy hospitował na kolegia i uczył się prywatnie, drugi chodził do szkoły. Zagrożone jego stanowisko w Prusach, jako winowajcy z trzydziestego pierwszego roku, który prócz tego niestawił się do służby wojskowéj, zabezpieczał od urzędowych nagabywań jakiś paszport rosyjski. Całe cztery lata spędziliśmy tam z sobą, widując się niemal codzień w uniwersytecie i odwiedzając częstokroć nawzajem.
Z początku słuchał Rymarkiewicz prawa, zwłaszcza że kolegia Sawignego i Gansa zrobiły na nim silne wrażenie; wkrótce jednak, ze względu na przyszłość swoją, zachęcony radą Cybulskiego, przeszedł do fakultetu filozoficznego, pracować zaczął w językach starożytnych i obcych, przedewszystkiem zaś w historyi powszechnéj i literaturze ojczystéj. Razem z Cybulskim, jako wiekiem najstarsi, jako wiarusy, którzy wojnę i niewolę przebyli, zajmowali w bardzo licznem wtenczas kole studyozów polskich wybitne stanowisko. Rymarkiewicz cieszył się
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/219
Ta strona została przepisana.