drugiego roku, brat jego starszy Kaźmierz dostał miejsce przy sądzie w Wschowie, zabrał go z sobą i umieścił w tamtejszem progimnazyum, którego rektor Fechner, ówczesni nauczyciele: Antoni Popliński i Radojowski wzięli go pod swoją opiekę. Małe zasiłki z domu, osobliwie pomoc brata, pozwoliły mu wytrwać trzy lata w téj szkole, którą ukończywszy z odznaczeniem, przybył do Poznania i zasiadł na tercyanerskiéj ławie. W pierwszym czasie miał go tu u siebie brat najstarszy, Baltazar, wkrótce jednak zarobek korepetytorski starczył mu po większéj części na utrzymanie. Chociaż, jak ci wiadomo, należał do wzorowych uczniów, musiał przecież dwa lata pokutować w sekundzie, gdzie wtedy siedziało się zwykle rok jeden, bo raz w wierszach łacińskich skoszlawiły mu się jakieś imperatiwy, czego mu dyrektor Jacob, zapalczywy purysta, wybaczyć nie mógł, bez względu na to, że świadectwo jego we wszystkich przedmiotach, nawet w łacinie, było zupełnie dobre.
Gdy potem trzydziestego roku z prymy drapnął do Warszawy, stawił się zaraz do wojska, a chcąc być między znajomymi, wstąpił do drugiego szwadronu jazdy poznańskiéj, pod bezpośrednią komendę porucznika Szmytkowskiego. Uczuł jednak niebawem, że słaby organizm z konikiem i lancą nie da sobie rady; trapiony mocnym bólem piersi, pokazał się Marcinkowskiemu, który, zbadawszy stan jego, powiedział mu lakonicznie: „Ruszaj, zkąd przyszedłeś, albo przynajmniéj idź do piechoty, bo zdechniesz i Moskala nie zobaczysz!“ O powrocie naturalnie ani pomyślał, lecz przeniósł się do czternastaków piechoty kaliskiéj, których pułkownik Krasicki zorganizował w Zgierzu. Po dwóch miesiącach ćwiczeń i służby, mianowany podchorążym, z brygadą Niesiołowskiego podążył nad Wisłę, do Kozienic i tutaj, w pomyślnéj potyczce, po raz pierwszy nawąchał się prochu.
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/224
Ta strona została przepisana.