giéj strony, stało osobno kilka jednopiętrowych kamienic. Ta dwupiętrowa, przytykająca bezpośrednio do ostatniéj siedziby Rymarkiewicza, którą teraz żegnamy, nie należy do najstarszych między niemi, jest bowiem pięć, czy sześć lat młodszą odemnie i przypominam sobie dobrze nie tylko jéj powstanie, lecz i jéj założyciela. Był nim zamożny garncarz tutejszy, nazywał się Fiałkowski, a chociaż znałem go tylko z widzenia, zamajaczy mi czasem, gdy tutędy przechodzę i na dzieło jego spojrzę, postać starego jegomości. Doczekał się bowiem dość późnego wieku, lecz wyglądał krzepko; spotykałem go często na przechadzce ku Dębinie; miał zwykle granatową czamarę i bobrową czapkę, a trzymał się zawsze pod rękę z swoją jejmością, także nie młodą, nie wysoką i, równie jak on, nie chudą; ta parka, ile im widać było z twarzy, robiła przyjemne wrażenie zgodnego i swobodnego stadła. Obok nich szła, trochę się przechylając na jednę stronę, córeczka o jaskrawo-żółtych włosach, z którą potem ożenił się jeden z urzędników biurowych dawniejszéj landszafty, nazwiskiem Mager, niegdyś, w niższych klasach, mój kolega szkólny. Więcéj szczegółów o pierwszych właścicielach téj kamienicy podać ci nie mogę, panie Ludwiku, są mi bowiem nieznane, wiem tylko, że potomstwo starych Fiałkowskich pozbyło się już od dawna swéj posiadłości.
Pójdziemy więc kilka kroków daléj i staniemy na chwilę tutaj przed numerem piędziesiątym pierwszym. Do kogo on teraz należy, nie umiem ci powiedzieć, ale przez wiele lat był własnością niemieckiéj rodziny Seydlów, powoźników z zawodu. Ponieważ moi rodzice kupili tam niegdyś u nich karyolkę, a wiele późniéj przemieszkali nawet dwa czy trzy lata, patrzałem się na trzy pokolenia owych Seydlów. Dziaduś dobrodziéj, który się tu osiedlił za pierwszych pru-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/248
Ta strona została przepisana.