wiedzieć się, że to ich wnuczek Kazio, syn córki, która, wyszedłszy za sędziego, czy asesora Kantaka, bardzo prędko pozostała wdową. Minęło potem lat przeszło dwadzieścia, w których ten Kazio był dla mnie zerem i ani słowa o nim niesłyszałem; dopiero roku czterdziestego ósmego, gdy tu przybył ów legion akademików berlińskich, pobiegłszy z tłumem ludu za miasto, aby go powitać, ujrzałem dorosłego młodzieńca, kroczącego z żwawą miną w pierwszym szeregu. Podpadł mi zaraz, bo pod czerwoną rogatywką udatna zresztą twarz jego oszpeconą była niezupełnym i zaognionym nosem. Na pytanie kto ten legionista? usłyszałem znane mi już kiedyś nazwisko i dowiedziałem się wkrótce, że pan Kaźmirz, choć był zaledwie pełnoletnim, przechodził już rozmaite koleje. Naukę gimnazyalną w Poznaniu przerywała niedorosłemu chłopcu ciągle choroba, która go na kilkoletnie dokuczliwe cierpienia skazała; mimo to pracował jak mógł, przerąbał się przez klasy średnie i już wtenczas znajdował główną ulgę dolegliwości swoich w namiętnem czytaniu książek polskich, przedewszystkiem dzieł poetycznych. Pociąg wrodzony do czytania, do literatury narodowéj oraz odziedziczone uczucia patryotyczne wzmogły się w nim bardziéj jeszcze przez żarliwe słuchanie prelekcyi Libelta i Moraczewskiego, o których ci dawniéj także wspominałem. Właściwość tę zachował Kantak aż do końca, a bliżsi znajomi jego wiedzą, że nietylko zajmować się nieprzestał bieżącem i dawnem piśmiennictwem naszem, lecz w towarzystwach, na przechadzkach, korzystał z każdéj sposobności, aby deklamować łokciowe nieraz ustępy z Mickiewicza, Słowackiego, Pohla i innych poetów, albo też czytać głośno pierwszą lepszą książkę polską, którą znalazł pod ręką.
Gdy mu się zdrowie nieco poprawiło, posłano go do Chełmna, gdzie, pod opieką Łożyńskiego, szkoły
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/250
Ta strona została przepisana.