Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/252

Ta strona została przepisana.

go bogowie do takiego zatrudnienia nie stworzyli. Był wtenczas jeszcze bardzo żywego, prawie niespokojnego usposobienia, nudziło go siedzieć cicho i pracując samotnie gleby swéj pilnować; troszczył się o wszystko, co się naokół lub też daléj działo, jeździł tu i owdzie, by użyć towarzystwa, a przedewszystkiem zajmował się różnemi sprawami społecznemi, agitacyą przy wyborach sejmowych i powiatowych, sprawą Pomocy Naukowéj w powiecie szubińskim, interesami tego lub owego sąsiada, tak iż wkrótce stał się bardzo popularną osobistością nie tylko w swoim, lecz i w okolicznych powiatach; ale gospodarstwo w Dobieszewku na téj popularności nieszczególnie wychodziło.
Jak długo tak rzeczy trwały, nie wiem, panie Ludwiku, wszakże pomiarkował się Kantak jeszcze zawczasu, sprzedał Dobieszewko i osiadł znów jako civis posnaniensis między nami. Osiadł, powiedziałem, ale nie często siedział; Poznań był dla niego poniekąd miejscem odpoczynku, bo na prowincyi, w Królestwie miał pełno przyjaciół, znajomych i stosunków, których zaniedbać nie chciał, a jeśli w mieście czasem dłużéj przebywał, to mógłeś widzieć go wszędzie, znał bowiem tutaj każdą niemal wybitniejszą osobistość i starał się mieć udział w każdem przedsięwzięciu, dotyczącem naszego ogółu.
W tym to okresie życia, około roku sześćdziesiątego, nie mającym jeszcze, że tak powiem, stałego centrum, przyszło nam także bliższą zawrzeć znajomość, spotykałem się z nim bowiem w różnych miejscach, najczęściéj u doktora Mateckiego, kanonika Brzezińskiego i na rozmaitych wspólnych zebraniach. Stosunek w ogóle przyjacielski między nami nie zmienił się do końca, chociaż nie był zbyt gorącym, gdyż nieraz różniliśmy się w zdaniach, przytem nastrój usposobień naszych i spo-