Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/46

Ta strona została przepisana.

baczysz jnż teraz, panie Ludwiku, rasa ich wyginęła, równie jak i owe ubiory chłopskie, wtenczas jeszcze powszechne, owe wielkie kapelusze z okrągłą głową, wysokie barankowe czapki wstążkami ustrojone, nadające chłopom narodową cechę, coraz rządszym są teraz okazem. Po południu scena ta przedstawiała się spokojniéj, wyludniała się niemal zupełnie, tylko w otwartych budach siedziały spekulantki polując na okazyę, a na środku placu pozostawało kilkanaście jejmościanek, po większéj części starych, które, latem i zimą, do późnego wieczora siedząc nad perkami, odbywały pod gołem niebem najrozmaitsze czynności powszedniego żywota. Nie dziw się, że ci o tem wspominam, panie Ludwiku; byłem ledwo sześcioletnim dzieciakiem, gdy się moi rodzice do owéj kamienicy Bergera sprowadzili, w któréj przeszła lat dwadzieścia wytrwaliśmy, a ponieważ okna naszego mieszkania wychodziły na Nowy rynek, przyglądanie się temu, co tam się działo, stanowiło jednę z głównych moich rozrywek. Dla tego też osobistości mające na rynku stałe siedlisko i takie co się na nim często pojawiały, lub jakąś wybitniejszą odgrywały rolę, liczyłem do moich dobrych znajomych. Niektóre tak w méj pamięci utkwiły, że je mam jeszcze jakby przed oczyma.
Jedna z nich, pani Mazurowa, która przez wiele lat uszczęśliwiała tutaj ludzkość kartoflami, jejmość wysokiéj i nader silnéj postawy, natury zwykle milczącéj, bez nazbyt draźliwego i zapalczywego temperamentu, dążyła tutaj do samodzierzstwa i była główną bohaterką w toczących się niemal codzień walkach. Męztwo swoje podniecała od czasu do czasu alkoholem z butelki spoczywającéj wiernie w koszyku, a pieść jéj nieubłagana zdzierała wśród potoku odpowiednich wokabuł, czepce i chustki, targała włosy, tłukła po twarzy, nieraz do krwi, włóczyła po ziemi antagonistki, które