Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/48

Ta strona została przepisana.

wydobyć. Druga ciekawą osobistość przedstawiał stary Maciej, jegomość zgarbiony, o bieluteńkich włosach i pomarszczonéj twarzy, zimą i latem w kożuszku chodzący. Mieszkał w chałupie będącéj wtenczas tuż przy domu Bergera i siadywał wytrwale na ławeczce przed drzwiami, medytując, lub skubiąc pierze. Służył za młodu, jak mi sam mówił, w stajniach jakiegoś Zaręby, bardzo wielkiego pana, o którym, osobliwie zaś o jego Jaśnie Wielmożnéj, opowiadał niejedno, co mi już wyszło z pamięci. Nie wiem jakie potem przechodził losu koleje, a na stare lata żył sobie tutaj tak z łaski Boskiéj i przemysłu żony, która, gdym siedział w niższych klasach, wielce była popularną między gimnazyastami. Wymykaliśmy się nieraz podczas pauzy do Maciejowéj na pączki; sprzedawała je po trzy grosze, a chociaż zwykle leżały na jéj pierzynie i złośliwe języki twierdziły, że je kąpano w psim tłuszczu, nie psuło nam to fantazyi i apetytu. Może gdzie jeszcze spotkasz, panie Ludwiku, między siedemdziesięcio-letnimi takiego, który nie zapomniał o pączkach u starego Macieja.
Czasami, w rannych godzinach, wpadał na rynek, przesuwając się szybkim krokiem między ludźmi, człowiek średniego wieku, w niskiéj czapce i rewerendzie, któréj rozpięte poły ciągnął za sobą. Niespokojnie machał rękoma i cienkim głosem mówił ciągle coś do przechodzących lub do siebie. Dzieciaki biegły za nim, chwytając go i krzycząc: „Marcysia, Marcysia!“ nie wiem dla czego, może ztąd, że miał głos cienki, krzykliwy, do babskiego podobny. Opędzał im się jak mógł, a litościwe przekupki brały go w obronę. Miał biedak bziczka; powiadano, że był kiedyś klerykiem i dla tego seminaryjny swój ubiór zachował. Zbierał sobie do chustki co mu miłosierne osoby dawały, a potem uciekał z placu w licznem otoczeniu goniących.