Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/52

Ta strona została przepisana.

skała po głowie. Był to pierwszy nauczyciel, nazwiskiem Grafsztein. Jak daleko w tył sięga pamięć moja, zajmował on tutaj stanowisko głównego mentora i na niem, jak mi się zdaje, umarł, doczekawszy się dość późnéj starości. Chociaż, będąc w wyższych klasach, poznałem się osobiście z panem Grafszteinem i miałem z nim nieraz dłuższe rozchowory, nic prawie nie wiem o jego pochodzeniu, niewątpliwie niemieckiem, ani o losach jego młodości, tyle mi tylko sam powiadał, że wojna francuzka wyrwała go trzynastego roku z jakiegoś praktycznego zawodu i że, służąc przez niejaki czas jako freiwilliger Jäger, chwycił się późniéj szulmejsterki. Pod względem narodowości, ożeniwszy się z Polką cierpliwego i łagodnego usposobienia, za młodu wcale ładną, żyjąc wśród Polaków, ucząc ciągle dzieci polskie, które wtedy wszystkiego po polsku uczono, spolszczał zupełnie co do wyobrażeń i nawyknień, mówił w domu i poza domem po polsku, mieszając ciągle jednak wyrazy lub sentencye niemieckie, a jego dzieci na Polaków wyszły. Lubił, jak to mówią, rezonować o wszystkiem wesoło i krytycznie, ze stanowiska swéj nieomylności, a wymowa jego, pewność siebie, przytem wygląd zewnętrzny mogły zrobić wrażenie na tych, którzy się gdzieś przypadkiem z nim spotkali. I tak chwalił się tu pewnego razu jakiś przejeżdżający Niemiec, że miał zaszczyt, będąc w teatrze, siedzieć obok niemałéj znakomitości, która mu się przedstawiła jako Graf Stein i bardzo łaskawie z nim rozmawiała. Ponieważ pensyjka była szczupła, potomstwo zaś dość liczne, musiał nasz Grafsztein chwycić się pensyonarzy i miał ich zwykle kilku, a do ich dozoru przybrał sobie mojego kolegę, ale znacznie starszego odemnie, tercyanera Stanisława Niedźwiedzińskiego.
O tym poczciwym Niedziusiu wspomnieć ci też muszę,