panie Ludwiku, bo i na ławie szkolnéj żyłem z nim w ścisłéj przyjaźni i późniéj jeszcze, chociaż nas, jednego od drugiego, losy oddaliły. Pojawił on się tutaj roku trzydziestego pierwszego, z Trzemeszna. Rodziców wtenczas już nie miał i nigdy mi o nich nie mówił; ztąd też nieznane mi jego pochodzenie, domyślałem się wszakże, iż kiedyś mieli wioskę lub dzierżawę; z całéj zaś parenteli znałem jedynie starszego brata, który z wyższéj klasy bydgoskiego czy toruńskiego gimnazyum poszedłszy na powstanie, wrócił, po odbytéj kampanii, ze srebrnym krzyżem i znalazł przytułek w Poznaniu w domu sędziego Chełmickiego, jako pedagog jego małych synów; po kilku latach zniknął nam z oczu i zgoła nie wiem co się z nim stało, przypominam sobie tylko, iż gorącym był patryotą i nad wiek poważnym. Jeden i drugi przymiot odznaczał także Stanisława; w szkole zwaliśmy go Niedziusiem, zwłaszcza że był sobie trochę grubawy, w ruchach powolny, plecy i głowę schylał, a twarz jego szeroka i blada często posępnie na świat spoglądała; przytem jego dolna warga, znacznie wystająca nad górną, przypominała cechę Habsburgów. Jak wszyscy wtenczas Trzemeszniacy, tak i nasz Niedziuś należał do pilnych i zdolnych; we wszystkich przedmiotach zadość czynił żądaniom, w wypracowaniach polskich, łacińskich i niemieckich rywalizował z Cegielskim, ponieważ zaś głupstw studenckich nie lubił, spokojnym był i sumiennym, przeto mu chętnie powierzano korepetycye, a gdy przyszedł do sekundy, dostał się od Grafsztejna do jednego z profesorów gimnazyalnych, mającego pensyonat i na tem miejscu, w jak najlepszem zawsze porozumieniu z przełożonym i współuczniami pełniąc swoje obowiązki, wytrwał aż do końca nauk szkólnych. Od pierwszéj chwili kiedyśmy się poznali, mówił mi zawsze, iż chce być księdzem i stan duchowny w istocie najlepiéj odpowiadał
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/53
Ta strona została przepisana.