w życiu widziałem, bardzo dawno temu. Otóż, w początkach lipca piędziesiątego drugiego roku, przyszło nam do głowy, profesorowi Wannowskiemu, Hipolitowi Cegielskiemu i mnie, obejrzeć zakład wodoleczniczy i pojechaliśmy do Dębna, gdzie pan Stanisław Mycielski entuzyasta prysznicowski, urządził tuż nad Wartą kąpiel grefenbergską. Główny tam budynek, dość duży i murowany, nie bardzo był pokaźny, bo przerobiony ze starego śpichlerza, ale baseny, tusze i wszystkie inne potrzebne aparaty, obmyślone przez znanego wtenczas hydropatę Mateckiego, odpowiadały całkiem wymaganiom. Prócz tego położenie samo się zalecało; rzeka tuż przy budynkach, drzew dużo, ogród pana Mycielskiego bardzo piękny i pełen kwiatów, nadewszystko zaś gesty las z mnóstwem ścieżek w bezpośredniéj bliskości, a w nim kilka źródeł wybornéj wody. Pacyentów zastaliśmy bardzo mało, przypominam sobie tylko pana Władysława Taczanowskiego, który był wtenczas w pierwszéj młodości; mogliśmy jednak, nawiasem mówiąc, przekonać się jednego przykładu o energicznych skutkach wody. Ledwo godzinę po naszym przyjeździe, przywieziono do zakładu jakiegoś komornika chorego, jak twierdzono, na tyfus; leżał na wozie całkiem bezprzytomny, w strasznéj gorączce. Lekarz zakładu, nota bene, Izraelita, bo Mateckiego już tam nie było, kazał go natychmiast rozebrać, wrzucić do basenu zimnéj jak lód wody, po chwili wydobyć i zawinąć w mokre prześcieradła i koce; tę operacyę powtórzono kilkakrotnie tego dnia i nazajutrz, a gdyśmy nad jéj śmiałością, i niebezpieczeństwem wyrzekli nasze zdziwienie, zawołał doktorek z pewną fantazyą, podnosząc głowę do góry: „ja, meine Herrn, das Wasser ist ein zweischneidiges Schwerdt!“ Tym razem woda cięła dobrem ostrzem, bo trzeciego dnia ów chory powędrował wesoło do domu.
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/55
Ta strona została przepisana.