często widywałem. Ksiądz Wróblewski był słusznego wzrostu, udatnéj postawy i trzymał zawsze głowę do góry; twarz jego przyjemna, z pod ciemnéj, nieco kędzierzawéj czupryny uśmiechała się łaskawie, chociaż wyraz jéj zwykle miał cechę powagi, a z odmierzonych ruchów, starannego, nawet, że tak powiem, eleganckiego ubioru i sentencyonalnego sposobu mówienia widać było, iż należy do ludzi o godność swoją dbałych.
Pamiętam, że go powszechnie lubiono i poważano; nie będąc zelotą obowiązków swoich nie zaniedbywał, w towarzyskich stosunkach okazywał światową ogładę, jako teolog jednak i kaznodzieja ponad zwyczajny poziom się nie wznosił. Mogę jedno i drugie powiedzieć, nieraz bowiem kazań jego słuchałem i nieraz całemi tygodniami zastępował nam księdza Brodziszewskiego w gimnazyum, gdzie niełatwo mu przychodziło zająć uwagę uczniów i porządek między nimi utrzymać. Nazywaliśmy go między sobą szanownym kapłanem, bo tego szlachetniéj brzmiącego orzeczenia, zamiast prostego wyrazu ksiądz, zwykle używał. Więcéj o nim niepamiętam, niewiem nawet czy tutaj, czy gdzieindziéj i kiedy umarł. Wróciwszy z uniwersytetu widywałem w jego oknie innego kanonika farnego, o którym także niewiele przytoczyć ci potrafię. Plecy trochę zgarbione, wyraz twarzy dobroduszny, wzrok prawie niedowierzający odpowiadały skromnemu, spokojnemu i bardzo ostrożnemu usposobieniu księdza Teodora Kilińskiego. Był on, jak mi mówiono, bratankiem pamiętnego w dziejach naszych Jaua Kilińskiego, szewca i pułkownika Najjaśniejszéj Rzeczypospolitéj, a rodzonym bratem tutejszego kanonika katedralnego, o którym późniéj także słów kilka usłyszysz.
Żył sobie ksiądz Teodor skromniuteńko i bardzo oszczędnie, obywał się nawet ile możności bez usługi, bo widziałem nieraz, gdy u niego okno było otwarte, jak sam sta-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/88
Ta strona została przepisana.