wszy razem czasy gimnazyalne, kolegowałem jeszcze na uniwersytecie, mogę ci więc to i owo powiedzieć o profesorze, który liczył się u nas do bardzo znanych osobistości. Francuz z pochodzenia, urodzony w Paryżu siedemsetnego dziewiędziesiątego roku, dostał się tntaj nieskończywszy jeszcze lat szesnastu, a ponieważ kraju naszego do śmierci nie opuścił, nie dziw że, żyjąc wyłącznie w otoczeniu polskiem, przemienił się pod względem uczuć narodowych i języka w zupełnego Polaka, chociaż w domn, do swoich zwyczajnie po fraucuzku mówił. Gdy pewnego wieczora byłem u niego, zgadało się między innemi także o cudzoziemskich nazwiskach, z któremi w naszych stronach tak często spotkać się można, a ponieważ zauważyłem przy téj sposobności, że jego nazwisko właściwie po francuzku nie brzmi, powiedział mi kilka szczegółów o swojéj rodzinie. Otóż, ile pamiętam, pochodzi ona z Włoch, gdzie znajdują się jeszcze osoby tego nazwiska, kończącego się tam na i, którą to samogłoskę we Francyi na y zmieniono. Od ojca swego słyszał nieraz profesor, że jeden z owéj rodziny zaciągnął się do oddziału kondotierów włoskich, którzy razem z Hiszpanami kiedyś wojowali w zbuntowanych Niderlandach i, dosłużywszy się wyższego stopnia, ożenił się potem w Landrecies z córką bogatego mieszczanina. Potomkowie jego pozostali w téj forteczce flandryjskiéj, która późniéj przeszła pod panowanie Francuzów i jeszcze dziadek profesora posiadał tamże kamienicę i znaczny folwark w bliskości; ale ponieważ losy uszczęśliwiły go niemal jak patryarchę Jakóba, bo jedną córką i jedenastn synami, przeto rozprysła się fortuna, a z nią cała rodzina. Synowie w rozmaitych pułkach francuzkich pomarli lub poginęli, jeden tylko z nich, ojciec profesora, doczekał się późnéj starości, żył bowiem lat przeszło osiemdziesiąt. Rodzice, chcąc sobie tego najmłodszego
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/98
Ta strona została przepisana.