tak imponujące zjawiska niewielkimi środkami wytwarzać umie.
Mógłby ktoś jednakże zauważyć, że wprawdzie nie potrzebujemy się już teraz obawiać, iż kometa swoją miotłą zmiecie naszą ziemię z orbity, po której krąży, i pociągnie ją za sobą w bezsłoneczne otchłanie świata, ale, że, bądź co bądź, gazy, które tworzą część składową ogona komety, pomieszawszy się z gazami, tworzącymi naszą atmosferę, albo, co gorzej, potworzywszy z ostatnimi jakieś trujące związki chemiczne, mogą, jeżeli nie sprowadzić jakiś ogólny pomór na ziemię, to przynajmniej spowodować choroby, epidemie i epizootye. Takie zapatrywania w istocie miały bardzo licznych przedstawicieli w świecie naukowym, o czem zresztą mieliśmy sposobność napomknąć już poprzednio. Jednakże, jeżeli uwzględnimy gęstość, jaką te gazy w ogonie co najwyżej mieć mogą, to i ta obawa w zupełności okaże się nieuzasadnioną.
Przypuśćmy, że ziemia znalazła się w ogonie komety. Wówczas ziemia wraz z atmosferą swoją otoczoną zostanie przez materyę komety i ta ostatnia tylko bardzo powoli przez dyfuzyę przenikać będzie mogła do atmosfery. Ażeby materya komety przez dyfuzyę zupełnie równomiernie rozpostarła się po atmosferze komety, potrzebaby na to kilku tysięcy lat czasu. Tymczasem, jeżeli weźmiemy pod uwagę szybkość względnego ruchu komety i ziemi, takie pozostawanie ziemi w ogonie komety co najwyżej zaledwie kilka dni trwaćby mogło, a zatem
Strona:Marcin Ernst - O końcu świata i kometach.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.