Z żywicznej kory drzew i gęstych gazonów, rozchodziły się balsamiczne zapachy.
W pośrodku zarośli znajdował się stary dąb rozłożysty, dobrze znany spacerowiczom bulońskiego lasku.
W stronę tego dębu udał się nasz młodzieniec, ale gdy zaledwie kilka kroków oddzielało go od patryarchy, stanął nagle ździwiony i zadrżał.
Jakiś szmer dziwny doleciał do jego uszu...
Zdawało mu się, że posłyszał jakiś jęk, jakąś skargę niedokończoną, jakieś chrapanie konania...
Zaczął się przysłuchiwać uważnie, ażeby sprawdzić, czy się nie stał igraszką złudzenia...
Ten sam szmer, tylko wyraźniejszy, powtórzył się znowu.
— Widocznie nie sam jestem — szepnął młody człowiek — ktoś mnie wyprzedził... ktoś co cierpi także... ktoś co umiera może, może ofiara przypadku, a może i zbrodni nawet. Trzeba szukać — trzeba odnaleźć nieszczęśliwego i ocalić jeżeli czas jeszcze...
I zapominając zupełnie o tem, że przyszedł tutaj aby umierać, rozpoczął poszukiwania.
Z początku nie szło mu wcale.
Strona:Margrabina Castella from Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy Y1887 No245 part2.png
Ta strona została skorygowana.