— Gastonie! Gastonie! — wołała nieprzytomna prawie. — To okropne, to chyba sen... co tu krwi!... Boże wielki... co tu krwi!... Dwa trupy! ten człowiek... to zapewne złoczyńca, ale to biedne dziecko... co ono tu mogło robić?...
— Otwierało drzwi temu oto nędznikowi, którego widzisz obok... Przygotowywało spełnienie zbrodni...
— Dziecko nie pojmuje co to zbrodnia, spełnia tylko to co mu każą. Nie trzeba było go zabijać...
— A tak, prawdę mówisz kochana Blanko, trzeba je było oszczędzić, masz racyę, masz zupełną racyę. Żal mi, żal mi ogromny, że jedna z kul
ugodziła w nieszczęśliwą dziecinę, w nią nie celowałem wcale... O! za jakąbądź cenę chciałbym ją powrócić do życia. Cóż za traf nieszczęśliwy!...
— Ale może ona niezabita, może żyje jeszcze... — odezwała się znowu młoda kobieta,
— Być może!...
— Trzeba się o tem przekonać!
— To bardzo łatwe...
— Co myślisz zrobić?
— Obejrzeć ranę i przyłożyć rękę do serca czy bije jeszcze...
Mówiąc to, Gaston postąpił w stronę gdzie leżały oba trupy.
Strona:Margrabina Castella from Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy Y1887 No257 part8.png
Ta strona została skorygowana.