telu, sam go przyrządzałem, cukru wcale nie żałowałem, i przysiągłbym, że w wielkich bulwarowych kawarniach; nie przyrządziliby nic tak wyśmienitego. To prawdziwy balsam na żołądek. Jeżeli się pan znasz na tem, to mi serdecznie podziękujesz.
Pan de Credencé wytarł szklanką, nalał w nią czerwonego płynu, ale skoro pierwszy łyk pociągnął, poczuł drapanie w gardle i zakasłał się okrutnie.
— Do licha, — mruknął, — widocznie mam nieprzyjaciół tutaj!... Uwzięli się na moje życie... Borgia, Exili, la Brinvilliers, byli świętymi wobec tych trucicieli!... Obawiam się czy przeżyję!...
Uspokoiwszy się trochę, odsunął się od stołu i oparł o ścianę.
Zapalił cygaro, i ukołysany szmerem dochodzącym z sali, zdrzemnął niebawem.
Ten stan senności fizycznej i moralnej, który jednakże nie był ani snem, ani czuwaniem, trwał z pół godziny, gdy naraz drzwi się głośno i otworzyły.
Credencé podniósł głowę, zobaczył przed sobą indywiduum wysokie, chude, którego nie mógł rozpoznać zrazu.
— Kto to? — zawołał.
Strona:Margrabina Castella from Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy Y1888 No5 part12.png
Ta strona została skorygowana.