cia godzina rano, muszę jednak jeszcze tej nocy pomówić z młodymi ludźmi...
Klejnot podniósł się i odsunął łóżko, ażeby zrobić przejście grubemu.
Tymczasem Raymond pytał:
— Jakże się mają młodzieńcy?...
— Ni tak ni owak... — odpowiedział zapytany. — Nie jestem co prawda doktorem, wątpię jednak ażeby pociągnęli długo...
— Tak ci się zdaje?
— Tak panie...
— Z czego to wnosisz?...
— Z tego co widzę.. — Chłopaki w oczach się jak to mówią zmieniają — wyschli jak śledzie, apetytu wcale nie mają, a trawi ich gorączka okrutna. Litość doprawdy bierze patrzeć się na nich!
— Skarżą się?...
— O! wcale sobie tego nie żałują...
— Cóż mówią?...
— Utrzymują, że zginą, jeżeli będziesz pan wymagał od nich ścisłego spełnienia warunków... Mówią, że skoro się z panem godzili, nie wiedzieli do czego się zobowiązują, mówią, że umrą z pewnością i zgniją wpierw mim się doczekają majątku na jaki skusić się dali...
— Trzeba się im było pierw namy-
Strona:Margrabina Castella from Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy Y1888 No6 part9.png
Ta strona została skorygowana.