Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

z sennością, ty ośmielasz się odzywać do mnie ten sposób!
— Więc żebyś wiedziała, że koniec naszym lekcjom!
— Bogu dzięki! żegnam pana!
Jerzy wyszedł, drżąc ze zdenerwowania. Lili zaś wybuchnęła płaczem, kryjąc twarz na ramieniu Krysi.
— Jak on mi ubliżył! jak on mnie znieważył! jak on mnie sponiewierał! — szlochała.
— No, nie tak dalece, Lileńko! On się uniósł, bo był zdenerwowany, a ty także powiedziałaś mu w bardzo przykry sposób swoje zdanie o jego wykładach i to nawet bez przekonania, bo wszak przede mną nieraz bardzo je chwaliłaś.
— Bo bywały zajmujące i ładne, ale przecie jak kto jest obrażony, musi wyrazić się możliwie jak najostrzej.
— Musi, nie musi, to kwestja zapatrywania. Ale w tym wypadku jeden kot zawinił i na niego dąsajcie się oboje, a z sobą się pogódźcie.
Ale nie poszło to tak łatwo, jak się zdawało poczciwej Krysi. Lili i Jerzy przestali do siebie mówić, unikali wzajemnie swego wzroku, a nie pozwalali ciotce i Krysi na jakąkolwiek interwencję.
Atmosfera stawała się nieznośną. Pani Janina, wyczerpawszy cały arsenał przekonywających argumentów, doszła do przekonania, że najlepiej będzie zastosować na pewien czas rozłączenie. Okazja zdarzała się po temu odpowiednia, wy-