Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz pojechał do Grodna. U tak zwanego ptasznika nie znalazł narazie żadnego angory na składzie, przyrzeczono mu jednak dostarczyć od kogoś, chcącego się pozbyć jednego ze swoich. Jerzy się niepokoił, powtarzając sobie ciągle, że pewnie okaz ten będzie miał jedno czarne ucho lub oczy zielone, a nie szare, stało się jednak wbrew przewidywaniom; kot, którego przyniesiono, był kubek w kubek taki sam jak nieboszczyk Gałganek. Szczególniej, gdy w domu założył mu zdjętą z zabitego obróżkę, był tak podobny, że nikt ze służby nie powziął podejrzeń co do jego autentyczności, pomimo że wiedziano, iż „gdzieś się zawieruszył“ i znowu odnalazł.
Nie spostrzegła tej zamiany i Lili, której w czasie dziesięciodniowej nieobecności rzeczywiście wywietrzała złość do Jurka. To też, gdy ten przywitał ją pocałowaniem w rękę i zapytaniem:
— Czy już nie będziesz się gniewała na mnie, Lilusiu?
— Zaco? — odrzekła zupełnie szczerze.
— Żem się wtedy uniósł i odezwałem się do ciebie ordynarnie — rzekł pokornie.
— A ja do ciebie odezwałam się wtedy złośliwie, więc się skwitowaliśmy — zaśmiała się panienka.
— Tak uważasz! — wykrzyknął wesoło. — I doprawdy już będzie zgoda między nami?
— A cóż ty myślisz, że to zabawnie ciągle udawać obrażoną!