z rakowiczańskich chłopców, który zaniewidziawszy z powodu ospy, miał być wysłany do instytutu ociemniałych w Warszawie.
Życie przeto, choć jednostajne, płynęło wesoło, a rzadkie wizyty sąsiadów bywały rozkosznem zdarzeniem, wywracającem porządek dnia do góry nogami.
Pewnego ranka Lili wbiegła zaaferowana do pokoju ciotki.
— Ciociu, Wasia Timirasiew przyjeżdża do Grodna.
— Któż to taki?
— To mój konkurent!
— Cooo!…
— Tak, on chciałby się żenić ze mną; wszyscy to mówią. Mama i gubernator są nawet za tem, bo to strasznie bogaty człowiek. No i wcale nie syberyjski, ani moskiewski nawet. Przeciwnie na Syberji, w Krasnojarsku, był tylko jednego lata u swej ciotki, właścicielki kopalni złota. Całą młodość spędził zagranicą, bo ojciec jego bywał konsulem w różnych krajach. Wasia urodził się w Lizbonie, gimnazjum kończył w Paryżu, a uniwersytetu liznął w Rzymie. I teraz jedzie prosto z Włoch. Ale papa nie wydałby mnie za niego, no i ja nie poszłabym za Moskala, choć prawdę powiedziawszy, jak tu jechałam było mi to obojętnem, a Timirasiew mi się podobał, be tak umie mówić komplementa, jak organista litanję, z jednego przechodzi w drugi.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.