Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaje się zresztą, że ma pan tu wszystko co potrzeba; neseser pana służący także zaraz tu przyniesie.
— Niech zbierze też przybory tualetowe z umywalni i szlafrok, który powiesiłem w szafie.
— Dopilnuję, żeby wszystko zabrał z pokoju. Dobranoc i jeszcze raz przepraszam.
— Moje uszanowanie.
Jerzy wyszedł po wpuszczeniu do pokoju służącego z ogromną miednicą, pełną ciepłej wody. Timirasiew zasiadł na niskiem krześle, nogi wsunął w miednicę i polecił służącemu, by mu je umył, sam zaś zapalił papierosa i wszczął z nim rozmowę.
— Czy rozumiesz po rosyjsku? — zapytał.
— Tak, wasze błagorodje, służyłem w wojsku.
— Powiedz mi, skąd ten niedźwiedź wziął się tak nagle? umyślnie go nasłali?
— Ale niech Pan Bóg broni, to oswojony niedźwiedź panny Lili, tylko zawsze jucha tak się włóczy.
— Skąd jednak przyszło mu wejść właśnie do tego pokoju, w którym ja spałem?
Służący uśmiechnął się znacząco.
Nastała chwila ciszy.
— Słuchaj… jak ci na imię?
— Szymon.
— Słuchaj, Szymonie, obetrzyj ręce i wyjmij z mego nesesera portmonetkę… musi leżeć na wierzchu. Podaj mi ją.