— Tak go nazywa? tak? a czemu?
— Ot tak, pewno z głupoty.
— Ale bo może on należy do jakich partyj, tajnych związków?
— A tak.
— Do jakiego?
— Zapomniałem jak się nazywa…
Timirasiew podał mu srebrnego rubla.
— Może teraz przypomnisz sobie?
Szymon drapał się w głowę, tuląc z lubością rubla w ręku, na twarzy jego znać było, że stara się przypomnieć sobie zabłąkany w zwojach mózgu wyraz. Nagle rozpromienił się.
— Wiem!… On odbiera Gazetę Sportową!… Tak to jest Związek Sportowy!
— Idi k‘ czortu!
Miał już nogi umyte, bieliznę zmienioną, rzucił się więc w łóżko, odwracając twarzą do ściany. Szymon skorzystał z tego, by się oddalić, skoro jednak zamykał już drzwi za sobą, Timirasiew go przywołał.
— Szymon!
— Słuszajuś wasze wysoko błagorodje!
— Powiedz mi… on patrjota?
— Rozumie się, w całej okolicy powiadają, że rzadko takiego spotkać.
Timirasiew siadł na łóżku.
— A cóż on takiego patrjotycznego robi?
— Mnie nie pozwalają tego mówić!
— Mów, głupi, dostaniesz zato dobrą zapłatę!
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.