Zamyśliła się głęboko.
— Już wiem!… — zawołała po chwili. — Przedstawiam taki projekt; codzień w godzinie spaceru pójdziemy z p. Wacławą do Rakowiczan. Tam każda pójdzie do innej chaty odbyć lekcję choć z kilkorgiem dzieci. W ten sposób na każdą chatę przypadną dwie lekcje tygodniowo, co wystarczy, aby dzieci nie zapomniały, a jeszcze douczyły się nieco.
— Wybornie obmyśliłaś to, Liluś! — wykrzyknęła Krysia z zapałem.
— I powiedz, ciociu, że my to przeprowadzimy z wytrwałością.
Twarzyczka jej się rozpromieniła, przeskoczyła leżącą na podłodze walizę i zawołała pompatycznym tonem:
— Mała Niedźwiedzica świeci na naszem niebie i rzuca promienie na głowy polskich dzieci!… Tak powie czcigodny pan Jerzy Stawnicki.
— Nie wątpię, że dzięki kilkorublowej łapówce otrzymam możność widzenia się z Jurkiem na osobności; nie omieszkam mu to powtórzyć rozumiejąc, jaką to mu sprawi radość.
Pani Janina zabawiła w Grodnie dłużej, niż przypuszczała. Powróciła przygnębiona bardzo. Wprawdzie kilkakrotnie widziała się z Jurkiem, otrzymała dla niego pozwolenie brania obiadów z domu dozorcy więzienia, posiadania u siebie książek, materjałów piśmiennych i papierosów, ale zarazem dowiedziała się, że jest on
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.