szone słońcem z rosy podniosą się, zacierając je na zawsze.
Smutek ogarnął ją wielki i poczucie samotności i lęk przed puszczą i przed powrotem do domu i przed najbliższemi dniami, w których wiedziała, że ma się rozegrać coś bardzo doniosłego.
W wiosce pod puszczą, u tej samej gospodyni, która przyjęła ją śniadaniem, najęła mały wózek z końmi. Wózek trząsł okropnie po wyboistej drodze, chłop nie przestawał coś opowiadać monotonnym, śpiewnym akcentem, a ona nie słyszała i nie czuła nic, cała pochłonięta myślami i strasznem zmęczeniem. Dopiero widok muru, otaczającego ogród w Sołohubach, wyprowadził ją z zadumy. Zatrzymała chłopa, zapłaciła mu sowicie i poszła przez park prosto do dworu. Spojrzała na zegarek, dochodziła dziesiąta.
Okiennice w sypialni pani Janiny były jeszcze zamknięte, natomiast z pokoju Krysi dochodził głos panny Wacławy, wykładającej coś w języku francuskim.
Lili udała się naprzód do swego pokoju, zrzuciła burkę, zmieniła wilgotne obuwie i weszła do pokoju, w którym odbywała się lekcja.
— Gdzieś ty się podziewała, Lili? — zawołała Krysia.
— Nie kładłaś się wcale spać; łóżko twe było nietknięte — dodała panna Wacława.