— To dobrze, potrochu oswoi się z koniecznością rozstania się z faworytem.
Lili nie spała długo, jedno silniejsze opadnięcie głowy zbudziło ją ze snu, ale nie ukrywała już znużenia, przeciwnie, zaznaczając silny ból głowy, położyła się do łóżka, prosząc, by ją pozostawiono jak najdłużej samą. Rzeczywiście dopiero pod wieczór zadzwoniła, poleciła służącej, by poprosiła do niej Krysię.
Wezwana przybiegła pochopnie, niosąc na tacy filiżankę gorącego buljonu, kawałek zimnego kurczęcia i miseczkę kompotu. Lili dość chętnie zjadła to wszystko; młody organizm domagał się posiłku.
— Jak ci jest, złoteczko? — pytała Krysia, pieszcząc przyjaciółkę.
— W tej chwili nieźle; ale ja wiem, że to trzydniówka migrenowa… miewałam taką dawniej. Jutro rano znowu będzie mi bardzo źle i dlatego proszę cię o przestrzeżenie, żeby nikt nie wchodził do mnie przynajmniej do południa; jedynie zupełna cisza sprawia mi ulgę.
— Zabronię nawet wchodzić do czerwonego pokoju i do salonu.
— Dziękuję ci.
Lili zarzuciła ręce nad głowę i długo patrzała w sufit, potem odezwała się głosem matowym, jakby do siebie samej:
— Ja jednak postąpiłam bardzo podle.
— Kiedy?!
— Wówczas, gdy zabierano Jurka.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.