Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

rogatkami Jerozolimskiemi, co dawało nam widoki długiego, obowiązkowego spaceru dwa razy dziennie. A to też coś warte!
Ojciec, oddając nas opiece państwa Rydlów, napomknął coś o naszej awanturniczej żyłce i o potrzebie krótkiego trzymania, ale zakończył pięknym zwrotem do naszej ambicji, który zupełnie przypadł nam do gustu.
Znalazłszy się w naszym pokoju, rozejrzeliśmy się po nim z przyjemnością; był obszerny, czysty, słoneczny. Najbardziej jednak zachwyciło nas to, że miał balkon, i to balkon nad ogródkiem niewielkim, ale urządzonym z wielką starannością. Klomby pełne prześlicznych kwiatów, ścieżki usypane żwirem, kraty przysłonięte liściem dzikiego wina. W środku ogródka kamienny, trochę rachityczny amorek sączył wodę z rogu obfitości. Wychyliłem się przez poręcz balkonu i zobaczyłem, iż pod nim stał wygodny trzcinowy fotel, obok stoliczek zarzucony gazetami, przed nim zaś na marmurowym cokóle ogromne akwarjum z roślinkami i skałką, wewnątrz którego pływał spory, opasły karp.
— Tam do siódmej skóry!… ogródek wart padyszacha! — rzekł Wojtek.
— Co ważniejsze, że naprzeciwko niema kamienicy, a gęste krzewy zakrywają ogródek i nasze mieszkanie od ciekawych oczu lokatorów bocznej oficyny, będzie więc można, korzystając z tego położenia, przy odpowiedniej strategji wielce nieraz urozmaicić sobie życie.