że w pierwszej chwili, nie otwierając oczu, mechanicznie pochwyciła go z nocnego stolika i wsunęła pod poduszkę, ale głuche jego warczenie pod samem uchem, choć stłumione warstwą pierza, roztrzeźwiło ją prędko, siadła przeto na łóżku, przeżegnała się, spojrzała w okno, które różowiły pierwsze promienie słońca, i lekko skoczyła na dywan. Tak jak była, w nocnej bieliźnie zdjęła z szafy niedużą walizkę, okurzyła ją starannie, i jęła pakować kilka sztuk bielizny, najskromniejszą suknię, ciemny szlafroczek, trochę książek i drobiazgów. Poduszkę i kołdrę zapakowała w futerał z żaglowego płótna ściągany paskami, a potem prędko zabrała się do tualety. Pół godziny nie upłynęło, a była już ubrana w granatowy kostjum podróżny i miękki kapelusz. Wziąwszy w rękę oba bagaże, wyszła cicho, obchodząc ogrodem w dworskie podwórze.
Cicho tu było i pusto. Fornale wyjechali już w pole, bydło i owce wygnano na pastwiska, pootwierane budynki dyszały mdłą wonią, pozostawioną po nocy przez inwentarz. Tylko koło cugowej stajni kręcił się stangret Hieronim, który spostrzegłszy panienkę dźwigającą bagaże, kłusem pobiegł do niej.
— Rany Boskie! panienka sama niesie, a co robi ten wałkoń Szymek?
— Nie spotkałam go, a nie chciałam zbudzić kogo wołaniem, nic się nie stało… Jak widzicie, to wcale nie ciężkie.
— Jedziemy do miasta?
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.