— Tak jest, zaprzęgnijcie bułanki; ja tu poczekam.
Weszła do wozowni i przysiadła na pace; bała się być widzianą przez kogo ze służby.
Hieronim zaprzągł »duchem«, i niebawem lekki wolancik unosił szybko Lili w stronę odległej o trzy mile stacji kolei.
Zegar na pojezuickim gmachu uderzał dwunastą i wszystkie kościoły Grodna dzwoniły na Anioł Pański, gdy młoda panienka zajechała przed pałac gubernatora. Była tu kilkakrotnie z ciotką, na którą czekała zawsze w dorożce. Tym razem wysiadła i skierowała się na schody z bramy, nad którą czernił się orzeł dwugłowy, malowany na owalnej, żółtej blasze. W poczekalni siedziało kilka osób o twarzach strapionych i niespokojnych. Lili stanęła i rozejrzała się niepewnie.
— Czego panienka sobie życzy? — zapytał żandarm, pilnujący drzwi gabinetu.
— Chciałam się widzieć z panem jenerałem,
— W czom dieło?[1]
Zawahała się chwilę.
— Osobista sprawa — odparła niepewnym głosem i bardziej jeszcze niepewnym ruchem wysunęła rękę z pięciorublówką ściskaną w palcach.
Zaczerwieniła się przytem jak winowajca. Żandarm natomiast zręcznie i ze spokojem odebrał papierek, wsunął do kieszeni i podsunąwszy jej krzesło, zapewniał, że generał przyjmie ją nieba-
- ↑ Co za sprawa?