Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

że wiem, że to pobudzi ojca do rozpoczęcia tak energicznych starań, że zostanę w niedługim czasie uwolniona, albo wykupiona.
Matiuszyn pokiwał głową i popatrzył na nią z admiracją.
Wot nie tak głupaja, kak ja dumał,[1] — rzekł z uśmiechem.
A Lili spostrzegła się teraz, że odkryła swe tajne karty, i łzy niemocy napłynęły do jej oczu.
— Zanimby papasza przyjechał a przeprowadził starania, upłynęłoby przynajmniej ze 4 tygodnie.
— Wiem o tem.
— Przez ten czas pozostawałabyś w więzieniu.
— Tak jest.
— A wiesz, jak się przedstawia nasze więzienie?
Potrząsnęła głową.
— To popatrz.
Z jednej z szuflad biurka wyciągnął dużą fotografję, przedstawiającą wnętrze wąskiej izby o jednem zakratowanem oknie, której umeblowanie stanowiło kilka nar, stół i ława.
— Ładny salon, co?
Wzruszyła ramionami.

— A nie widać tu jeszcze tego, że ten salon roi się od robactwa, myszy i szczurów; wszy nie do wytępienia wciskają się w ubranie i włosy delikwenta i nieprzyzwyczajonego doprowadzają do szaleństwa ciągłem, nieustannem toczeniem.

  1. Jednak nie taka głupia, jak myślałem.