Spojrzała na niego niemal z wdzięcznością. Generał wyjął zegarek.
— Teraz jest pierwsza, a pociąg odchodzi o 3-ciej minut 20. Ma pani czas zjeść obiad… tu naprzeciwko jest restauracja Brańskiego, bardzo porządna.... A najpóźniej o 3-ciej musi być pani na dworcu.
— Dobrze, panie jenerale.
Wziął ją znów pod brodę i uśmiechnął się jowjalnie.
— A nie da pani tymczasem nogi gdzie w świat? zagranicę?
— O nie, panie generale! — zaprotestowała z głębokiem przekonaniem. Zresztą niech mi pan doda żandarma.
Uśmiechnął się pod wąsem.
— Już on będzie pilnował panią zdaleka.
Ukłoniła się i wyszła z lżejszem sercem, niż tu wchodziła. Nie poszła jednak do restauracji, w której oknach widziała wielu panów cywilnych i wojskowych, tylko się udała do cukierni, gdzie zaspokoiła głód czekoladą i ciastkami.
O 3-ciej stawiła się na dworcu. Niebawem wszedł do poczekalni jenerał, uśmiechnął się przyjacielsko i podszedł do niej z zapytaniem:
— Ma już pani bilet?
— Nie jeszcze… nie wiedziałam czy konwój…
— Konwojować panią będę ja.
Zwrócił się do postępującego za nią z walizką numerowego.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.