— Moja panienko, czy nie mogłabyś tu Wańdzi Uszyckiej przygłosić?[1]
— Ja nią jestem — odparła Wańdzia.
Dama porwała się z miejsca.
— Duszo ty moja!… a toć ja nigdybym nie poznała ciebie, choćby dziesięć razy na ulicy minąć. O kochanieńka moja, toż ja jestem Samosieczyna!… Nie poznałaby mnie?… Bo takiem rebionkiem ostawiła ciebie, a dziś już pannica!… No, niby błaźnica jeszcze, ale gdzie to do tego, co ja ostawiła!… Oj, rozkoszna ty była, rozkoszna! Bywało mama zostawi ciebie przy mnie, to ja posadzę przed sobą na stole, a ty dawaj między talerze łazić… nogę jedną wsadziła w konfitury, drugą w miód, obie rączki w masło, a potem dawaj do kosza z owocami sięgać. Ja mówię: nie bierz, Wańdzieńka winogron, winogrona be! A Wańdzieńka nic, pcha pełną buzię, z pestkami, z korzonkami. A potem brzuszek ją boli; a mama mnie łaje, że dziecko chore, że żółte pantofelki zniszczyło… Prosto: postrzelona! na mnie mówi!… Jak Boga kocham!… Ale gdzie jabym Wańdzieńce co odkazała!… Oj kochała ja ciebie, kochała!… Oj hołubiła, hołubiła!… Potem poszła za mego męża, za Michała!… Samosiechaty wcale nie znasz Michała! Serce człowiek!… Dusza człowiek!… Mama nierada z niego była, że mnie tak daleko, w Zakaspijski kraj zabrał. Co zrobić! człek za chle-
- ↑ Przywołać.