— Ale choćby i tak było, to co zrobić, cioteczko, ja tego koszyka wziąć nie mogę, bo nie pozwolą mi na to.
— To schowaj!
— Gdzie ja taki wielki koszyk schowam?
— Pod łóżko!
— U nas codziennie tak starannie sprzątają sypialnię! Nawet pantofelków rannych zostawić pod łóżkiem nie wolno.
— Wańdzieńka, posłuchaj ty mnie… koszyk rzuć, już i tak połamany, a jedzenie schowaj, tak jak ja schowała ciasto, kiedy Michałowi do zakładu woziłam?… Opowiadała ci to mama, a?
— Nie, ciociu!
— A toż ja matce pisała… nie opowiadała tobie?… a? Toż jest czego posłuchać, jak ja dobrze wymyśliła!… Michał był ciężko chory na katar żołądka… dwa lata chorował, nie mógł nijak ozdrowieć… przestudził się raz na pomiarach… i ani rusz… źle i źle! Kazali doktorzy do Moskwy do lecznicy jechać. Trzy miesiące Michał tam zostawał. Pisze do mnie: coraz mi lepiej, tylko, że tu głód, czerstwym chlebem karmią, a jaby tak ciasta własnego wypieku pojadł. — To ja mu odpisuję:
— Upiekę i przyślę ci, gołąbku mój… A on na to:
— Na darmo, bo tu rewidują wszystko, co choremu kto przyszle, albo przyniesie. Tak ja wymyśliła inaczej! Ciasto upiekła, każdą babę na
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.