poduszkach o twarzyczkach pogodnych, jasnych, rumianych. Wanda, Tola, Oleńka, Lorcia, Gienia i Wala nie śpią, poruszają się niespokojnie, obserwując parawan panny Zofji, poza którym rozlega się jeszcze od czasu do czasu lekkie chrząknięcie.
Wreszcie upływa dziesięć minut zupełnej ciszy.
— Śpi! — szepce unosząc się na łokcie, Lorcia.
— Śpi! — powtarza Gienia.
— Śpi! — płynie od jednego łóżka do drugiego.
Z wielką ostrożnością podnosi się sześć dziewcząt, wsuwa pantofelki na nogi, otula kołdrami i powolutku zaczyna posuwać się w stronę korytarza.
Wtem rozlega się chrząknięcie. W jednej chwili, jak na komendę dziewczynki przypadły do ziemi. Ale cisza zupełna zalega znów sypialnię, to przez sen chrząka panna Zofja. Dotarły do korytarza, zamykając drzwi za sobą.
— Masz, Tolu, kłaczek waty, zatknij dziurkę od klucza.
— Poco?
— Żeby światło nie padało do sypialni.
— A skąd my światło mieć będziemy!
— Cóż ty myślisz, że uczta nasza odbędzie się pociemku, żebym, jak za dziecinnych lat, jedną nogę włożyła w miód, a drugą w konfitury!
To mówiąc Wańdzia wydobyła świecę, zapaliła ją i kapiąc staerynę na jeden z koszy, usiłowała ją przymocować.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.