— Ja, pensjonarka.
— A któż to widział, żeby pensjonarki włóczyły się po nocy w ogrodzie.
— I to w koszulce samej, fe!…
— Ja wypadłam oknem.
— Matko Ukrzyżowanego, a nie zrobiłaś sobie jakiej krzywdy?
— Nie, tylko mi zimno…
— Prawda, noc chłodna, jeszcze zaziębi się biedactwo… Chodź prędko do mieszkania… ale kędy?
— To prawda, jak się ta biedulka tu dostanie?
— Oknem, jeśli państwo pozwolą.
— Oknem… łatwo powiedzieć… taki wysoki parter!…
— Wejdę po beczce, co stoi pod oknem.
— Chyba… to podaj mi rączyny.
Drobne rączki Wańdzi znalazły się w kościstych, ciepłych dłoniach starca, podczas gdy stopy przy zręcznie wykonanym podskoku wsparły się na brzegu beczki. Niestety brzeg był obślizły, Wańdzia zachwiała się, beczka przechyliła i padła wraz z dziewczynką, wylewając na nią całą zawartość deszczówki. Trudno opisać przerażenie wszystkich trojga; niewiadomo, kto krzyknął głośniej, czy Wańdzia wobec niespodziewanego zimnego tuszu, czy dwoje staruszków, widząc co się stało. Dziadzio przygotowywał się już nawet do wyjścia oknem, co wobec zesztywniałych
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.