przez wiek ścięgien wymagało głębszego namysłu, gdy Wańdzia podniosła się z ziemi. Woda spływała z całej jej postaci, z włosów, zalewała oczy. Przygoda ta jednak dodała jej energji, pobudzonej przez silne pragnienie znalezienia się pod dachem. Zresztą beczka leżała teraz bokiem, co pozwalało bez ryzykownego podskoku ułatwić sobie dostanie się do okna.
O biedna, lśniąca jak lustro, posadzka w mieszkaniu miłych dziaduniów! Niebawem sadzawka utworzona z wody spływającej z bielizny Wańdzi, przekształciła się w strumyczek i podpłynęła pod trójścienną serwantkę ze starą porcelaną, stojącą w rogu pokoju.
— Jak to biedactwo wygląda! — zawołała babcia. — Jegomość, wyjdź do kuchni, muszę jej dać swoją bieliznę.
— Oj, to tak z tym postępem — gderał dziadunio. — Wszystkie panny mają przewrócone w głowie. Pewnie tak się zapatrzyła w księżyc, że się nie spostrzegła, jak wyleciała oknem.
W kwadrans potem Wańdzia, odziana w bieliznę i watowany szlafrok babci, który leżał na niej, jak to mówią, jak pies na płocie, eskortowana przez dziadunia pukała nieśmiało i wielokrotnie do bocznych drzwi pensjonatu. Pani zajmująca się gospodarstwem wpuściła ją do sypialni, odburknąwszy dość niegrzecznie dziadzi, który próbował tłumaczyć postępek Wańdzi, bo jak
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.