— Wiecie co, chłopcy, jak zrobimy!… Zarzucimy nocą wędkę i wyswobodzimy rybę.
— Pewnie ten sobek rybę na noc zabiera do mieszkania, żeby, jak tylko otworzy oczy; lubować mię widokiem nieszczęśliwej ofiary.
— Lepiej za dnia, przy sposobnej chwili; przecież nie przyrośnięty do swego fotela!
— Boć nie hermetyczny!
— Właśnie!… Musi czasem odejść! Skorzystamy więc z chwili, gdy go nie będzie… dalej wędka… pulchny robaczek i jazda, panie gazda!
— Tak, a jak nad-filister zobaczy przez okno, co się dzieje, przyjdzie tu z tęgim kijem.
— Nas jest trzech!…
— Ale mamę Łopacinę wyrzuci z mieszkania, a mama Łopacina nas z tej stancji.
— A gdzie się znajdzie drugą taką?… z balkonem.
— I z ogródkiem.
— I z takim okazem na dole!
— Poczekajcie, niepodobna przecie, żeby taki wygodniś nie sypiał po obiedzie; trzeba tylko poznać obyczaje tego mastodonta, a znajdziemy odpowiednią chwilę.
— A jak już będziemy go mieli tutaj, to dalej… kula w łeb… na patelnię… patelnia na maszynkę…
— I kolacja gotowa.
— Albo wiecie co… jeszcze lepiej tak zrobię… Boć, jakby nie było, zjeść cudzego karpia, to…
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.