Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie widziałem pani, pan sam tylko wyszedł do kuchni i kazał mi iść z wiadomością do starszych państwa, a że w Alei powiedzieli mi, że państwo w teatrze, przygnałem tułaj.
— Macie dziecko szczęścia! — zaśmiał się pan Smała.
— Moja złota dziecina, jak ja już kocham to maleństwo!
— Pomimo że czyni panią babcią!
— Ha, trudno; trzeba będzie i z tem się pogodzić!
— Kobieta, co tak wygląda jak pani radczyni, może jedynie wzbudzić zdumienie, gdy stosować do niej będą ten tytuł.

Osłonięty szalem gazowym, wśród pięknych haftów podłużnej poduszki, z piąstkami zaciśniętemi przy malutkiej, różowej buzi, spał nowonarodzony, obojętny na objawy radości i zachwyty rodziców i dziadków. Wszyscy mówili o niem »dziecko szczęścia« i zdawało się, że szczęście samo ciśnie się do tej drobnej istotki, syna rodziców rozumnych, zacnych i bogatych. A jednak w trzy tygodnie potem około jego kolebki przesunął się cień śmierci, zabierając śliczną, ubóstwianą przez męża i rodziców panią Zofję, matkę dziecięcia.
Chłopczyka przeniesiono do dziadków. Trudno było wymagać od zrozpaczonego ojca drobiazgowej opieki, jakiej wymagało niemowlę.