dzieży i na obchody św. Mikołaja, lub choinki w klubie, którego dziadunio jest prezesem. Dlatego Stefa, która pozostała przy Heniu w charakterze piastunki, ma surowo zakazane dopuszczanie do chłopczyka jakich dzieci w ogrodach publicznych i na ulicy.
Przedewszystkiem zaś nie wolno, aby Stefę odwiedzał jej synek, a gdy ona idzie do niego czasem, musi za powrotem brać kąpiel i dezynfekować suknie.
Pomimo tak surowego zakazu poznali się Henio z Tadziem pewnego wiosennego popołudnia.
Wracała Stefa z Łazienek, prowadząc za rękę czteroletniego Henia, ubranego w białe flanelowe ubranko i czapeczkę z ryżowej słomy; była zmęczona, biegała bowiem przez dwie godziny, udając konia, a teraz niosła paltocik Henia, ogromną skórzaną piłkę w siatce, lejce z dzwonkami, bat i kółko, każdy przedmiot sam w sobie nieciężki, ale wszystko razem niewygodne do niesienia, a i Henio uwiesił się jej u ramienia, ciężąc całą siłą. Raz po raz podnosiła Stefa głowę i patrzała na wieżyczkę ich domu, widną zdaleka, z którą łączył się pożądany odpoczynek.
Nagle jakaś maleńka istotka przypadła jej do nóg, obejmując je powyżej kolan z radosnym z okrzykiem: Mama!
Stefa pochyliła się wzruszona:
— Tadzik, a ty tu skąd?
Z rąk potoczyło jej się kółko i upadł bacik.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.