— No, to powie niania, że zjadłem.
— I to źle; Henio wie, że nie wolno zjeść więcej niż jedną czekoladkę na śniadanie, boby Henia brzuszek bolał. Chyba niech Henio powie, że czekoladka upadła w wodę.
— Dobrze, powiem, że czekoladka wpadła w wodę — powtarza chłopczyk, bardzo rad z podsuniętego mu kłamstwa, patrząc jak Tadzio lubuje się każdym kąskiem.
— Chodź, Tadziu, umyję ci buzię, bo umazałeś się czekoladką, a poco mają inne dzieci wiedzieć, że dostałeś tu coś dobrego, znarowiłyby się i przychodziłyby pod bramkę prosić Heńka o przysmaczki, a on taki głupi, że zarazby oddał.
I szoruje różową buzię rogiem fartucha, umaczanym w basenie:
— Poco tu przychodzisz na moje umartwienie!
I całuje czule swego jedynaka.
Ale ściągnięte brewki i wyraz oczu chłopczyka wskazują wyraźnie, że rozmyśla głęboko nad znalezieniem argumentu, któryby go ocalił w tej trudnej sytuacji. Wreszcie gdy mama wytarła mu też rączki, odzywa się poważnie:
— Powiem dzieciom, że ciocia mi cetoladte tupila.
— To byłoby kłamstwo, Tadziku, lepiej nic nie mówić, bo kłamać to brzydko.
— Tamać to bzidto — powtarza Tadzik z głębokiem przekonaniem i zaraz pytające spojrzenie zwraca na Henia, który przecie przed chwilą
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.