Stefa pobladła.
— Ja tylko wezmę z ogrodu…
— Mówię ci, idź natychmiast wybrać ubranka, bo Karol odchodzi, a ja tylko chwilę mogę zabawić z dzieckiem, bo czekam na doktora.
I biorąc z kąta parasolkę, zeszła pompatycznie ze schodów. Stefa z zapartym tchem stała w oknie, patrząc i nadsłuchując. Pani radczyni przeszła krótką alejkę i ledwie minęła klomb róż, wykrzyknęła zgorszona:
— A to co!… co ten chłopak tu robi?…
— Zwil zwozimy, panie nacelniku — odrzekł rezolutnie Tadzio, niezmieszany wcale, podczas gdy Henio pobladł nagle i stanął ze spuszczonemi oczyma jak winowajca.
— Co to za chłopiec?
— To mój przyjaciel — z wielką powagą odezwał się Henio.
— Zwarjowałeś!… Czyj on?
— Niani!
— I odkąd to on tu przychodzi?
— Dziś dopiero — gładko skłamał Henio.
— Kłamiesz!… zanadto jest on tu jak u siebie! Czy pierwszy raz tu jesteś?
Tadzio potrząsnął głową.
— Od kiedy tu przychodzisz?
— Wcolaj i jesce wcolaj i jesce wcolaj, duzo wcolaj. Henio mi ciastya daje i cettoladty.
— A ty zuchwalcze! — krzyknęła pani radczyni — I ta bezczelna kobieta, która go tu sprowa-
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.