dziła, żeby z nim dostała się tu szkarlatyna albo dyfteryt. Przecie to na porządku dziennym wśród tej hołoty! Idź precz!
Popędzała go parasolką w stronę furtki.
Tadzio dopiero teraz zmieszał się, spojrzał z wyrzutem na damę, łzy mu błysnęły w oczach, ręce wsunął w kieszenie i dobrowolnie już zmierzał ku furtce. Nagle przystanął i zawrócił się:
— Pozegnać się tsa!
Wyciągnął różowe usteczka i ramiona do Henia.
— Ani mi się waż zbliżać do niego!
Potrąciła go parasolką, pchnęła w otwartą furtkę i zatrzasnęła ją z impetem.
— Zna drogę — pomyślała Stela i zrezygnowana już poszła wybierać ubranka do prania, a potem pokornie wysłuchała ostrych wymówek pani, zarzucającej jej niesumienność i grożącej wydaleniem ze służby, gdyby się to powtórzyło.
To też gdy nazajutrz o dziewiątej rano Tadzio znowu znalazł się u furtki, nie otworzyła jej z klucza jak zazwyczaj.
— Odejdź, syneczku, — prosiła — odejdź. Nie wolno ci bawić się z Heniem.
— Tadzit byl dziecny — tłumaczył chłopczyk.
— Tak byłeś i jesteś grzeczny i dlatego pójdziesz i nie będziesz tu przychodził więcej, nawet do furtki, bo jakbyś drugi raz przyszedł, toby pani cię wybiła, a mamę wyrzuciła na ulicę i mamę dziadby wziął, albo tramwaj przejechał.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.