— Samotność, w jakiej przebywa Henio, jest zgubną dla jego nerwów, a ciągłe obcowanie ze starszymi źle się odbija na charakterze.
— To trudno, nie moja wina, że jest jedynakiem.
— Przecież tylu jest jedynaków na świecie, nieskazanych przez to na ciągłą nudę jak nasz Henio… Odwiedzają się wzajemnie z innemi dziećmi, bawią się wspólnie w publicznych ogrodach…
— I wspólnie chorują na dyfteryt i umierają jak Gucio Lesińskich!
— To nie argument.
— Proszę cię, nie traktuj mnie jak głupią.
— Bynajmniej tak nie jest, uważam tylko, że mama stosuje zacofane metody w wychowaniu dziecka.
Pani radczyni porywa się oburzona.
— Więc za moje poświęcenie, za zastępowanie matki niemowlęciu, za tyle nocy nieprzespanych taka mnie z twojej strony wdzięczność spotyka!…
Następują łzy, spazmy, wymówki, z drugiej strony tłumaczenia się, zaklęcia, słowem jedna ze scen powtarzających się często między opiekunami Henia, od której chłopczyk ucieka do ogródka zdenerwowany i przerażony.
— Heniuś, Heniuś! — woła ktoś z ulicy.
Henio poznaje głos Tadzia i biegnie wzruszony ku furtce.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.