Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

po kropelce zaczął kapać wodę na grubą nogę naszego filistra, która wysunęła się z pod pasiastej derki, ale posiadacz jej, po kilkakrotnem konwulsyjnem drgnieniu stopy, schował ją pod nakrycie i spał dalej.
Gdy w dodatku trzy dni z rzędu drzemka trwała od trzeciej do szóstej, uznaliśmy, że nic nie ryzykujemy, jeżeli między trzecią a czwartą zasiędziemy na naszym balkonie z wędką spuszczoną do akwarjum.
Kto jednak miał dzierżyć wędkę? Wszczął się o to spór zawzięty; żaden nie chciał ustąpić. Skończyło się na ciągnieniu węzełków. Szczęśliwy los padł na mnie! Wobec tego wspaniałomyślnie ustąpiłem moim rywalom, jednemu zaszczytu zabicia i oskrobania ryby, drugiemu usmażenia — czynności, do których, mówiąc nawiasem, nie byłbym się wziął za żadną cenę.
Wędka nowa, elegancka, glista szampańska, włosie lekko wyprężone — lśni ponad akwarjum w promieniach słońca jak strzała Apollina. Serce bije mi jak młotem, Elek i Wojtek przechyleni przez parapet obserwują ruchy karpia. Nagle czuję szarpnięcie, a jednocześnie słyszę szept obu chłopców:
— Jest!
Podrywam gwałtownie wędkę, odrzucając ją za siebie. Nad głową moją przesunęło się tęczowo-migotliwe stworzenie, które z głośnem klaśnięciem padło poza próg naszego pokoju.