Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co jemu, bieduskowi? czy aby nie zaraźliwe?
— Nie; był doktór z drugiego piętra, sam przyszedł jak się dowiedział, że Tadzik chory, bo go strasznie lubi. Powiedział, że to zapalenie płuc. Kapuścina stawiała mu bańki…
Stefa odetchnęła. — Chwała Bogu, że aby nie zaraźliwa choroba, będzie mogła bez skrupułu odwiedzać syneczka.
— Chodź, Heniu, — woła — pójdź do Tadzia.
— A ja się tam nie zarażę? — zapytuje ostrożnie.
— Nie, to zapalenie płac, niezaraźliwe. Żeby tylko wyżyło moje biedactwo.
Tadzio jest bardzo, bardzo chory, blado uśmiecha się do balonu i przysmaczków, nie może nic mówić, bo kłucia w piersiach wzmagają się przy otwieraniu ust. Biedna matka patrzy niezaradna na cierpienie dziecka, rozgląda się wokoło i nagle spostrzega wszystko, co dotychczas nie raziło jej bynajmniej: i wilgotne ściany i duszne powietrze, ziębi ją w nogi ceglana podłoga, a ziemniaki, gotujące się na kominie, przerażają na myśl, że stanowią one jedyną strawę tego dnia. Czy to są warunki dla chorego na zapalenie płuc? czy to są warunki, któreby mogły zmóc śmierć, czyhającą przy łóżku dzieciny? A ona tak pragnie ją uratować! Po raz pierwszy odczuwa, czemu jest dla niej to dziecko widywane zrzadka i ukradkiem, i jak jej życie straciłoby na wartości, gdyby ono zeszło ze świata. Klęka przy łóżku, całuje roz-