dziecko nie odwiedziło czasem matki, albo uciekało od niej, spotkawszy ją na ulicy…
— No naturalnie, naturalnie, moja duszko. To nie trać czasu, bierz dorożkę i przywieź zaraz chłopczynę…
— Muszę wpierw pokoje posprzątać.
— Już ja to sama zrobię.
— A gdzieżby pani!…
— Alboż to ciężka robota?…
— Pewnie, stróż już pofroterował i pozamiatał, tyle tylko, co posłać łóżka i pościerać kurze… Najgorsza, że pani radczyni tak strasznie porozrzucała rzeczy w swoim pokoju.
— Dam sobie radę i z tem!
— Albo niech pani nie rusza sypialni pani radczyni! ja sprzątnę, gdy wrócę.
— No już dobrze, dobrze, nie kłopoc się tem, jakoś to będzie!… Śpiesz do chorego.
Panna Aniela rozegzaltowała się na punkcie »chorej dzieciny«. Było to jedno z tych kochających, wyzbytych egoizmu serc kobiecych, które przywiązują się coraz silniej, w miarę czynienia dobrze komuś, a dla których chory i dziecko stanowią przedmiot czci i umiłowania. Z całą siłą też budziła w Heniu wrodzone, a uśpione dobre serce.
Stefa również po raz pierwszy od przyjścia na świat synka znalazła się w możności współżycia z nim, drobiazgowej opieki i cieszenia się znakomitemi warunkami, jakie mu dawała.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.